Bilety

Wyginięcie zawdzięczamy człowiekowi

Wyginięcie zawdzięczamy człowiekowi

Człowiek to istota bardzo inteligentna, z założenia empatyczna, ale też taka, która lubi dostosowywać świat pod siebie i swoje potrzeby, czy tez nawet zachcianki. Niestety bardzo często zapomina o innych istotach, z którymi przyszło mu dzielić planetę Ziemię. Czym może skutkować taka ignorancja? Myślenie tylko o sobie, chęć przyporządkowania sobie wszystkiego, co również żywe? W najgorszych przypadkach kończy się to wymieraniem niektórych gatunków zwierząt, czy roślin. I chciałabym opisać kilka takich przypadków, w których to człowiek świadomie doprowadził do ich wyginięcia.

Dodo (Raphus cucullatus) – ptak nielot.

Te ptaki dla wielu z nas stały się symbolem wymarłych zwierząt. Myślę, że kojarzy je bardzo dużo osób, również młodsi, a to być może za sprawą filmu animowanego „Epoka lodowcowa”, w którym też się pojawiły. Zostały tam przedstawione jako stworzenia niezbyt inteligentne, które same doprowadziły do swojej zagłady. Czy było tak też w rzeczywistości? Otóż nie do końca.
Mimo dosyć dużej popularności tego wymarłego nielota, tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Nazwa gatunkowa dodo pochodzi od portugalskiego slangowego słowa „doido” oznaczającego… głupka. Dlaczego był w taki sposób postrzegany? Tego chyba się nigdy nie dowiemy. Według zapisów ówczesnych skrybów dodo należały do mało bojaźliwych zwierząt. Nie obawiały się innych stworzeń, więc także człowieka. Rdzenni mieszkańcy tej wyspy polowali na nie, jednak dopiero, kiedy pojawili się tam Europejczycy w XVI w., sytuacja drastycznie zaczęła się zmieniać. Polowania na dodo stały się bardzo powszechną praktyką. Dodatkowo sprowadzenie na wyspę innych gatunków, w szczególności świń (które zjadały ich jaja), także sprawiło, że populacja tych nielotów zaczęła być dziesiątkowana. Nie potrafiące latać i ufne wobec człowieka – łatwy cel. W taki oto sposób około sto lat po wkroczeniu Europejczyków na tę wyspę, zniknął na zawsze przedstawiciel endemicznej fauny Mauritiusa – dront dodo.

Dront dodo, rycina. Autor: Eduard Friedrich Poeppig

Wilkowór tasmański (thylancinus cynocophalus) – drapieżny australijski torbacz.

Był największym przedstawicielem drapieżnych torbaczy w czasach historycznych. Wielkością można by go porównać do dużego psa, czy też wilka. Ale to, niestety, nie uchroniło go przed jego największym wrogiem – człowiekiem.
Pierwotnie występował na terenie Australii i Nowej Gwinei, jednak później został wyparty jedynie na Tasmanię, wyspę u południowo-wschodnich wybrzeży Australii. W taki sposób stał się endemitem, czyli zwierzęciem występującym tylko i wyłącznie na jednym, ograniczonym obszarze. Trzeba przyznać, że stworzenia będące endemitami mają niestety krótszą drogę do wyginięcia. Pierwszym zagrożeniem dla tygrysów tasmańskich (nazywanych również w taki sposób, ze względu na charakterystyczne pasy na grzbiecie) było sprowadzenie przez człowieka psów dingo na tereny ich występowania. Były dla nich konkurencją, a nawet wrogiem, które na nie polował. Dodatkowo wraz z pojawieniem się Europejczyków na terenach Tasmanii pojawiły się także inne zwierzęta, te hodowane przez człowieka, np. owce. W takim przypadku wilkowór został uznany za szkodnika i zaczął być intensywnie tępiony przez ludzi. Presja łowiecka ze strony rolników oraz łowców nagród była na tyle silna, że stało to się główną przyczyną wyginięcia tego drapieżnego torbacza.
Ostatni przedstawiciel tego gatunku, samiec o imieniu Benjamin, odszedł w 1936 roku w ogrodzie zoologicznym w Hobart. W latach 90. pojawiły się pomysły wskrzeszenia tego gatunku poprzez sklonowanie. Sprawa stała się bardzo głośna. Dodatkowo od czasu do czasu pojawiają się głosy, jakoby ktoś spotkał gdzieś na jego dawnych terenach wilka workowatego. Jednak wszystkie te zgłoszenia nie są potwierdzone żadnymi dowodami. Czy naprawdę tak bardzo lubimy bawić się w Boga „regulując” populacje wybranych gatunków zwierząt, doprowadzając je na skraj lub do wyginięcia, a potem zastanawiać się nad ich wskrzeszeniem?

Ostatni przedstawiciel wilka workowatego – Benjamin. 1933r.

Wilk workowaty

Gołąb wędrowny (Ectopistes migratorius) – najliczniejszy ptak na globie

Podaliśmy sobie przykłady endemitów, które zniknęły z naszej planety z naszą niechlubną pomocą. A teraz wyobraźmy sobie, że w Ameryce Północnej żyje ptak, którego liczebność wynosi około 5 miliardów(!) osobników. Wydaje się, że tak ogromna populacja jest prawieże niemożliwa do wytępienia. Gołąb wędrowny, bo o nim mowa, był prawdopodobnie najliczniej występującym gatunkiem dzikiego ptaka na naszej planecie. W jaki sposób i dlaczego (choć to drugie pytanie wydaje mi się absurdalne) nasz gatunek doprowadził do jego wytępienia?
Występowały one w centralnej i wschodniej Kanadzie oraz Stanach Zjednoczonych. Były ptakami koczującymi, które przemieszczały się w olbrzymich grupach liczących miliony osobników. To, że żyły w licznych koloniach sprawiło, że człowiekowi łatwiej było na nie polować. Oprócz tradycyjnego odstrzału łapano je w sieci, wypychano młode z gniazd i truło się je oparami z palącej się siarki. Gołębie te były zabijane i dla mięsa i dla zabawy. Wycinka lasów także negatywnie wpłynęła na liczebność tego ptaka.
To niesamowite, ale jednocześnie bardzo smutne, że gołębie migrujące w ogromnych stadach, potrafiących swoją ilością przyćmić światło słoneczne nawet na kilka godzin, zostały wybite przez ludzi. Ostatnim żyjącym gołębiem wędrownym była Martha, 29-letnia samica. Odeszła 1 września 1914 roku, a jej ciało zostało przekazane do Smithsonian Institution, gdzie była wystawiana. Dzisiaj jej wypreparowane ciało nie jest już dostępne dla publicznych oczu.

Wypreparowana Martha, ostatni gołąb wędrowny, na pokazie Smithsonian Institution
źródło: https://siarchives.si.edu/collections/siris_sic_11640

Alka olbrzymia (Pinguinus impennis)

Występowały one na chłodnych wodach Oceanu Atlantyckiego, m.in. u wybrzeży Kanady, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Francji. Mimo skojarzeń z pingwinami, nie były one w z nimi blisko spokrewnione. Ale to właśnie pingwiny swoją nazwę zawdzięczają alkom (patrz łacina), ponieważ kiedy zostały one odkryte, a stało się to później, żeglarze skojarzyli pingwiny z alkami.
Ptak ten gniazdował w miejscach odizolowanych, ale z dostępem do pożywienia i oceanu, a miejsc takich nie było zbyt wiele.
Co sprawiło, że wyginęła? Dlaczego kolejny raz udział w tym bierze człowiek i jego świadome działanie?
Alki olbrzymie stanowiły pożywienie już dla neandertalczyków. Później też były wykorzystywane np. przez rdzennych Amerykanów, czy też przez europejskich żeglarzy jako, co ciekawe, punkty orientacyjne, które miały wskazywać na zbliżanie się nowofundlandzkich ławic. Według niektórych źródeł populacja tego nielota mogła wynosić nawet do kilku milionów osobników. Jednak dopiero później nastąpiło masowe wybijanie alki. Dla pozyskiwania mięsa, jaj, a przede wszystkim piór, którymi ludzie wypychali sobie poduszki. Liczebność tych dużych nielotnych ptaków drastycznie zaczęła spadać. Populacje żyjące wzdłuż europejskiego Atlantyku zostały niemal całkowicie wytępione. Czy w związku z tym podjęto jakieś działanie? Otóż tak. W 1553 roku wprowadzono prawo, które miało chronić alki olbrzymie. Około 200 lat później w Wielkiej Brytanii zakazano zabijania ich dla piór. W niektórych krajach stosowano nawet karę publicznej chłosty za zabicie tego zwierzęcia. Jednak wszystkie te działania nie przyniosły pożądanego skutku…
Skoro było ich coraz mniej, właściwie były już na skraju wyginięcia, to zaczął wzrastać popyt na ich jaja i wypreparowane okazy. Najczęściej dotyczyło to Europejczyków, dla których stały się bardzo cennymi przedmiotami kolekcjonerskimi.

Wypreparowany osobnik alki olbrzymiej oraz jej szkielet w Muzeum Senckenberg.


Bardzo często alki olbrzymie ginęły zabijane przez człowieka gołymi rękami. Nie były zbyt szybkie i oczywiście nie potrafiły latać. Dlatego też często przyczyną ich śmierci było zatłuczenie kijami, duszenie, obdzieranie żywcem ze skóry, ale także gotowanie ich jeszcze za życia. Nie ma tutaj mowy o żadnym humanitarnym zabijaniu, metody stosowane wtenczas przez człowieka były nadzwyczaj okrutne.
Ostatnia kolonia alk żyła na skałach u wybrzeża Islandii. Przeżyła najdłużej zapewne z tego powodu, że naturalnie chroniły je klify. Niestety, z powodu erupcji wulkanicznej w 1830 roku – została zatopiona, a żyjące na niej ptaki musiały przenieść się na wyspę Eldey. Tam człowiek miał już do nich łatwiejszy dostęp… Kolonia licząca około 50 osobników zaczęła się szybko kurczyć. Ostatnia para alk olbrzymich zginęła z rąk człowieka 3 czerwca 1844 roku. Na zlecenie kupca trzech mężczyzn udusiło dorosłe osobniki i rozbili butem ich jajo.

Alki olbrzymie
John James Audubon, The birds of America

Te cztery gatunki wymarłych zwierząt to niestety tylko kropla w morzu. Człowiek swoim działaniem, egoizmem i chęcią posiadania doprowadził do zagłady wiele gatunków. Do bardziej znanych możemy zaliczyć jeszcze np. żółwia olbrzymiego z Pinty, zebrę Kwagga, czy też występującego niegdyś w Polsce Tura leśnego.
Chociaż w dzisiejszych czasach wydaje się, że świadomość ludzka i empatia wobec innych stworzeń jest już o wiele większa, to niestety nadal wiele gatunków dzikich zwierząt jest zagrożonych wyginięciem, a niektóre z nich znikają z naszej planety już bezpowrotnie. Oczywiście podejmowane jest zdecydowanie o wiele więcej działań mających na celu ochronę tych zwierząt, np. Konwencja Waszyngtońska CITES, która zakazuje posiadania, handlowania i przewożenia żywych zwierząt objętych ochroną, ale także części ich ciał. Pamiętajmy, że najważniejsza jest świadomość problemu, dzięki której możemy podejmować odpowiednie działania.

Partner Gdańskiego Ogrodu Zoologicznego

Przyjaciele ZOO

Na naszej stronie internetowej wykorzystujemy pliki cookies, aby zapewnić użytkownikom najwyższą jakość usług. Jeśli nie dokonasz zmian w ustawieniach przeglądarki dotyczących plików cookies, będą one automatycznie zapisywane na Twoim urządzeniu. Aby uzyskać więcej informacji, kliknij tutaj.